Długo mnie nie było to teraz będę was zasypywać rozdziałami chyba... Dobra kolejny znów nie zbyt długi, ale mam nadzieje że się spodoba ;)
Polecam włączyć sobie Hurt- Nine Inch Nails podczas czytania moim zdaniem troszkę pasuje co prawda nie do treści ale jakoś tak nastrój itd. Z resztą kończę przynudzać i zapraszam do czytania :)
PS: KOMENTUJCIE
Polecam włączyć sobie Hurt- Nine Inch Nails podczas czytania moim zdaniem troszkę pasuje co prawda nie do treści ale jakoś tak nastrój itd. Z resztą kończę przynudzać i zapraszam do czytania :)
PS: KOMENTUJCIE
Samotność
Po około 2 godzinnym locie, Julie w końcu znajdowała się w
Los Angeles. Złapała taksówkę, która zawiozła ją do jej nowego domu. Był to
mały, czteropiętrowy, apartamentowiec, w
dość bogatej dzielnicy. Jej mieszkanie, a właściwie apartament, miało dwa
poziomy. Składało się z trzech sypialni na piętrze, każda z sypialni miała
własną łazienkę, oraz z salonu, biura, kuchni i toalety na dole. Jedna z
sypialni miała również balkon, a z salonu można było wyjść na dość duży taras
na którym było sporo roślin, parasol, dwa leżaki i stolik z czterema krzesłami. Całe mieszkanie było bardzo jasne, dzięki wielkim
oknom i białym ścianom. Wszystkie
pomieszczenia były urządzone w podobnym stylu, królowała tam biel i błękit z
zielonymi akcentami, które dawały rośliny. Julie bardzo się spodobało, zaniosła swoje walizki do sypialni z
balkonem, która miała również mini garderobę. Zaczęła rozpakowywać swoje rzeczy.
Ubrania równo ułożyła na półkach w garderobie, kosmetyki w na półeczkach w
łazience. Wszystko było pięknie uporządkowane. Julie była pedantką, uwielbiała
porządek w domu, ale także w życiu. Gdy
skończyła rozpakowywanie zeszła na dół do kuchni zaparzyła sobie kawę i poszła
do salonu, usiadła na białej dużej sofie na której ułożone były błękitne
poduszki, postawiła filiżankę z kawą na stoliku, który znajdował się przed nią,
i sięgnęła po telefon stojący obok sofy na małej szafeczce. Szybko wybrała
numer i usłyszała sygnał połączenia po chwili w słuchawce odpowiedział jakiś
głos:
-Halo?
-Cześć mamo! Już jestem na miejscu. Tu, tu jest naprawdę cudownie.
Jeszcze raz bardzo wam dziękuję za wszystko.
-Och córeczko nie ma za co, przecież my to wszystko dla
ciebie, tak bardzo cię kochamy powinnaś to wiedzieć. A teraz mów jak minął lot?
-Dobrze… Eh naprawdę nie mogę uwierzyć, że będę tu mieszkać,
tu jest wspaniale i jeszcze to mieszkanie. Jezu, jesteście tacy kochani. Dobra
mamo zadzwonię jutro, teraz chce trochę pospacerować poznać okolicę itd.
-Jasne Julie tylko uważaj na siebie i nie siedź całą noc w
jakichś zapyziałych klubach, wiesz jaka hołota tam przyłazi…
-Mamo przecież znasz mnie, cało nocne imprezy to nie dla
mnie.
-Tak, tak wiem… Moja mała rozsądna córeczka.
-No już nie taka mała! Dobra mamo to pa.
-No pa kochanie.
Julie odłożyła słuchawkę, wzięła filiżankę z kawą i wyszła
na taras. Usiadła przy stoliku i zaczęła myśleć. Myśleć o swojej przyszłości.
Za miesiąc zaczynała studia, trochę się tego wszystkiego bała, nowi ludzie, wykładowcy,
nowe miejsce, środowisko. Już w Evanston
nie miała za wielu przyjaciół, zawsze była dość nie śmiała i skryta. Trudno
nawiązywała kontakty z innymi, nie była zbyt rozmowna, a oprócz tego była
bogata i to bardzo. Wszyscy jej znajomi z góry zakładali, że jest nadęta i nie
warto się z nią zadawać. Po pewnym czasie Julie już sobie odpuściła, nie
starała się zapraszać koleżanek na kawę do domu bo wiedziała, że i tak odmówią,
a nawet jeśli by przyszły to następnego dnia obgadywały by ją i mówiły
wszystkim jaka to ona jest bogata. Ona chciała być taka jak inni, nie chciała
się wyróżniać, nie chciała być podwożona do szkoły przez szofera, a w wakacje
latać z rodzicami do tropikalnych krajów. Właśnie rodzice, to był kolejny
problem, owszem kochała ich bardzo jednak martwiło ją to że traktowali
wszystkich z wyższością. Oni byli bardzo
nadęci, nie masz pieniędzy, jesteś nikim. Julie czasem w ogóle ich nie
rozumiała, jednak akceptowała ich takimi jacy są, w końcu to jej rodzice. Był taki czas, że bardzo żałowała, że to
właśnie oni są jej rodzicami.
Gdy miała 8 lat koleżanka z klasy zaprosiła ją
na urodziny. Miała na imię Edith, pochodziła z niezbyt zamożnej, wielodzietnej
rodziny. Julie była przeszczęśliwa z powodu tego zaproszenia, na reszcie czułą,
że ktoś ją lubi. Bardzo szczęśliwa wróciła do domu i natychmiast poleciała do
rodziców aby pochwalić się, że Edith ją zaprosiła.
-Mamo, mamo!- krzyczała dziewczynka biegnąc do salonu.
-Tak Julie? Coś się
stało? – spytała jej matka podnosząc głowę znad książki.
-Tak! Wyobraź sobie,
że dziś Edith zaprosiła mnie na swoje przyjęcie urodzinowe!- krzyknęła
dziewczynka. Na jej twarzy widniał szeroki uśmiech.
-Julie zachowuj się
jak na dobrze wychowaną dziewczynkę przystało i nie krzycz. – upomniał ją
ojciec.
-Robercie nie denerwuj
się…- powiedziała matka po czym zwróciła się do Julie- Jaka Edith? Edith
Rayson?
-Tak Edith Rayson. Będę
mogła iść prawda?- spytała dziewczynka a w jej oczach można było dostrzec
płomyczki nadziei.
-Do Raysonów? Julie ci
ludzie… Oni nie są dobrym towarzystwem dla ciebie.- odpowiedziała matka.
-My… My jesteśmy od
nich lepsi. Oni to niż społeczny, naprawdę lepiej jeśli nie pójdziesz tam.-
powiedział tata.
-Ale pierwszy raz ktoś
mnie gdzieś zaprosił. Proszę… Mi nie przeszkadza, że oni są jakimś niżem. Edith
jest naprawdę fajna.-powiedziała dziewczynka a w jej oczach zaczęły pojawiać
się łzy.
-Nie, Julie wykluczone.
Twoja noga nie postanie w domu tych… Tych ludzi. A teraz idź do siebie odrobić
lekcje. No na co czekasz? Julie proszę cię idź odrobić lekcje. – powiedziała
matka i wróciła do czytania książki.
Dziewczynka pobiegła na
górę, do swojego pokoju, ledwo powstrzymując łzy. Tego dnia przepłakała niemal
całą noc. Nie rozumiała decyzji swoich rodziców, dla niej wszyscy ludzie byli
równi. Bez względu na pieniądze czy wygląd.
Od tamtej pory była skazana na samotność, w szkole dzieci
nie chciały z nią rozmawiać, a nawet jeśli już ktoś ją zaprosił do siebie to i
tak prawie zawsze rodzice nie pozwalali jej pójść. Bez przyjaciół a nawet
bliższych znajomych skończyła szkołę, a potem poszła na studia, do North
Western. Miała blisko no i rodzice też skończyli tą szkołę. Jednak tam było tak
samo znów samotność, znów wmawianie jej, że jest lepsza od tych wszystkich
ludzi. Matka co chwile umawiała ją z jakimś nadętymi lalusiami, jednak oni
wcale nie interesowali Julie. Po wielu godzinach rozmów i błagań w końcu udało jej się przekonać rodziców, aby mogła
przenieść się do LA. Wiele ludzi przyjeżdżało
tu w pogoni za marzeniami, chcieli zacząć nowe, lepsze życie. Julie
również chciała zacząć wszystko od nowa.
W końcu nie była tłamszona przez rodziców, w końcu mogła robić co chciała,
zadawać się z kim chciała. Na reszcie mogła żyć. Podczas tych przemyśleń uświadomiła sobie, że
jej życie nigdy nie było tak szczęśliwe jak jej się zdawało. Nigdy nie miała
przyjaciół, chłopaka, zawsze była bardzo samotna. Tu w LA mimo że była zupełnie
sama czuła się mniej samotna niż kiedykolwiek w swoim życiu.
Po wypiciu kawy, wzięła szybki prysznic i postanowiła
przejść się po mieście. Wzięła torebkę i
wyszła z mieszkania zamykając za sobą drzwi. Wyszła na spokojną ulicę. „Eh coś
czuje, że tu nie znajdę zbyt wielu fajnych ludzi” pomyślała patrząc na bogate
wille otaczające budynek w którym mieszkała.
Ruszyła przed siebie, w sumie nawet nie wiedziała gdzie idzie. Po 20
minutowym marszu budynki trochę się
zmieniły. Były o wiele bardziej obskurne, a ulice były brudne. Nie miała pojęcia
gdzie się znajduje, w końcu postanowiła spytać się kogoś gdzie w ogóle jest i
jak stąd dotrze do centrum. Na chodniku zauważyła jakąś kobietę wiec podeszła i
przykucnęła przy niej.
-Prze… Przepraszam panią.- powiedziała cicho. Kobieta
podniosła na nią wzrok i uśmiechnęła się, jednak nie był to szczery uśmiech.
-Malutka ty to się chyba trochę zgubiłaś co?- spytała
chrypiącym głosem kobieta. Wtedy Julie zauważyła coś przerażającego. Ręce kobiety były całe
pokute, a obok niej leżała pusta strzykawka.
-Tak zgubiłam się… Ale czy z panią wszystko w porządku ? Nie
potrzebuje pani pomocy?
-Coś ty mała… Nigdy nie było lepiej, jest zajebiście.
-Mhm… A mogłaby pani mi powiedzieć gdzie ja właściwie
jestem? Jak nazywa się ta dzielnica?
-Mam na imię Jill ale wszyscy mówią mi Daisy. Ładnie co? A
ta dzielnica to moje królestwo, to raj a zarazem dzika dżungla. To Skid Row
kochaniutka, Skid Row zapamiętaj to. Tu żyją moi bracia i siostry. Tu wszyscy
się kochamy, ale miłość zawsze ma swój koniec.
To trochę jak labirynt bez wyjścia, tu zaczynasz żyć, ale i tu kończysz
swój żywot.-słowa Daisy trochę przeraziły Julie- A ty
złotko jak masz na imię?
-Daisy…-szepnęła Julie- Ja? Ja jestem Julie, Julie Hellman.
Mogłaby mi pa… Mogłabyś mi wskazać drogę do centrum?
-Jasne złotko. Chodź za mną- powiedziała Daisy i dość szybko
wstała. Teraz Julie mogła się jej dokładnie przyjrzeć. Gdy Julie ją zobaczyła na chodniku myślała, że
ma ona około 40 lat, jednak teraz patrząc na nią stwierdziła że może mieć 25
lat. Daisy miała długie brązowe włosy, bardzo rozczochrane. Była dość niska i
wychudzona. Miała wiele zadrapań, jej ubrania były trochę podarte. Ogólnie była
raczej jedną z tych osób na widok których ludzie się krzywią i omijają je
szerokim łukiem. Jednak Julie coś w niej intrygowało. Jeszcze nie wiedziała dlaczego,
ale czuła, że Daisy jest interesującą osobą.
-No to Julie nie jesteś stąd co? –odezwała się Daisy.
Dziewczyny szły już od dobrych pięciu minut.
-Aż tak widać?- spytała zmieszana Julie a Daisy tylko zaśmiała
się leciutko pod nosem- No nie jestem stąd. Właściwie to mieszkam tu dopiero od
dzisiaj.
-I jak pierwsze wrażenie?
-Ymmm jest tu bardzo fajnie…
-Tak wiem, Skid Row to raczej nie twój świat, ale uwierz tam
naprawdę da się żyć. Trzeba tylko się przyzwyczaić. A ile masz lat, jeśli mogę spytać?
-22 a ty?
-26 wyglądam na więcej co nie? Eh nie musisz nic mówić sama
to wiem. To wszystko przez to jak żyje. Zresztą co tu gadać chyba sama
widziałaś gdzie żyje.
Potem szły w ciszy. Po parunastu minutach dotarły do celu.
-No to Julie tu się chyba rozstaniemy. –powiedziała Daisy
-Chyba tak… Daisy, czy to… Czy z tobą naprawdę wszystko w porządku
? – spytała Julie wskazując na ręce Daisy.
-Kochanie ze mną nigdy nie jest, nie było i nie będzie
dobrze, ale nikt nie może mi pomóc jeśli sama sobie nie pomogę. Uwierz nie
chcesz znać moich problemów. A teraz żegnaj Julie Hellman. I pamiętaj nigdy nie
pozwól sobie stoczyć się i wejść do tego labiryntu z którego nie ma już
wyjścia.- odpowiedziała Daisy.
-Dziękuję ci za wszystko- powiedziała Julie Ale Daisy już
odeszła.
Julie przez około godzinę chodziła po ulicach miasta,
zrobiła zakupy, a potem gdy poczuła się już zmęczona wsiadła do taksówki i
pojechała do domu.
Tej nocy nie mogła spać jej myśli wciąż krążyły wokół Daisy.